poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Drobne przyjemności

Odkąd po raz pierwszy przeczytałam Pierwszy łyk piwa i inne drobne przyjemności autorstwa Philippe Delerma, wracam do tej książki, stała się ona moją prywatną "drobną przyjemnością".
Pierwszy łyk... to zbiór opowiadań, które łączy celebrowanie chwili. Niezwykłe a zarazem zwyczajne momenty - wystarczy je dostrzec by docenić ich znaczenie. To one sprawiają, że zwykły dzień staje się małym świętem. Bóg mieszka w szczegółach, mówi Kabała. I radość też - dodaje Delerm. (-Fragment recenzji zamieszczonej na końcu książki.)
Moją małą przyjemnością na dziś będzie poszukiwanie nowej lektury. Najpierw będę przeglądać, książki kiedy już znajdę tą, którą będę chciała przeczytać. Następnie z niecierpliwością będę szła do domu nie mogąc doczekać się pierwszej strony nowej historii, by później zatracić się w niej z kubkiem herbaty w dłoni.  

piątek, 27 sierpnia 2010

Kuchenne historie

Oryginalna okładka
Historie kuchenne Georgeanne Brennan opisane w książce Świnia w Prowansji, zauroczyły mnie. Czytając tą książkę zazdrościłam autorce, nie tylko wspaniałego jedzenia, ale także wyjątkowej atmosfery w jakiej było one spożywane. Lektura ta skłoniła mnie do zastanowienia się nad tym dlaczego tak niewiele osób w naszym kraju nad Wisłą potrafi cieszyć się jedzeniem.
W Prowansji nauczyłam się, że jedzenie to znacznie więcej niż zaspokajanie głodu. Zrozumiałam, że zbieranie, polowanie i uprawianie to część życia wciąż naznaczonego rytmem pór roku, życia, które wiąże ludzi z ziemią i ze sobą nawzajem.- pisze w swojej książce Georgeanne Brennan. 
Okładka polskiego wydania
Coraz częściej jemy sami i w pośpiechu. Coraz rzadziej zdarzają się okazje do wspólnego biesiadowania. A przecież radość płynąca ze wspólnego posiłku warta jest zachodu. Gotowanie wymaga miłości, nie lubi pośpiechu i uwielbia towarzystwo.


P.S. Nie mogę nie zwrócić uwagi na estetykę okładki. Osobiście uważam, że projekt polskiej okładki jest bardzo udany, jednak okładka oryginalna lepiej oddaje klimat Prowansji.





czwartek, 26 sierpnia 2010

Kulinarna mapa Krakowa 2

Grafika pochodzi z konta
Love Krowe na FB
Ciekawym miejscem jest też Love Krove na Józefa. Ciekawe wnętrze i albumy które można pooglądać podczas samotnego posiłku. W jednej ze swoich recenzji kulinarnych Wojciech Nowicki napisał: W zasadzie nic, co by do mnie pasowało. W zasadzie wnętrze, które pasuje idealnie do młodzieży wylansowanej i nieokreślonej płciowo, do tych ludzi młodych, choć bywałych, do przyszłych pokoleń wykładowców, póki co spędzających trzy ćwierci życia w specjalistycznych lokalach dla wylansowanej młodzieży. Wnętrze białe, z muralem na całą ścianę, z siedziskami różnej natury; coś pomiędzy niezwykle miłym barem dla wtajemniczonych, a fałszywą pijalnią mleka, gdzie się podaje wyłącznie alkohole. Tak to wygląda. Do ulicy Józefa nie pasuje - i całe szczęście. Do Krakowskiej - tym bardziej. Bo Love Krove to jest wyrodek; a ja, wiecie już o tym przecież, bardzo wyrodki lubię. Ja też lubię "wyrodki" więc weszłam, co więcej zjadłam i nadal byłam zadowolona.
Miejsce to specjalizuje się w burgerach, jest ich tam kilka rodzajów, a każdy pyszny... Ja osobiście mam tylko jeden problem - problem techniczny jak zjeść tą bułkę z dodatkami, ciężko bowiem otworzyć aż tak szeroko usta, myślę jednak, że jest to kwestia wprawy...
Obsługa jest sympatyczna, a rachunki w sam raz (burger kosztuje 12-18 zł, a do każdego burgera klient dostaje opiekane ziemniaczki gratis).

środa, 25 sierpnia 2010

Kulinarna mapa Krakowa

W Krakowie łatwo o kulinarne porażki, ba łatwo też słono zapłacić za owe błędy w sztuce kulinarnej. Osobiście znam stan kiedy to po rozczarowaniu zamówioną potrawą, kelner z nutą wyższości podaje definitywnie zabijający nadzieję na udany wieczór rachunek. Czasami przy odrobinie szczęścia występuje tylko jeden z powyższych elementów, przy wyjątkowym szczęściu zarówno obsługa jak i rachunek są przyjazne dla klienta, a jedzenie smaczne. Sama nie raz się sparzyłam,  jednak chyba nigdy nie na tyle by szukać dalej miejsca które mnie zadowoli, a przede wszystkim smaków które wprawią w błogi stan...

Stałe poszukiwania  kulinarnych przyjemności pchają mnie do odwiedzania nowych miejsc. Oczywiście owe poszukiwania są ograniczone poprzez budżet i czas jaki mogę na nie poświęcić. Jednak raz na jakiś czas szukam, lub po prostu nie mogąc trafić do domu zbaczam ze ścieżki i odwiedzam przypadkowe miejsca. Nie muszę chyba dodawać, że efekty moich "poszukiwań" bywają różne. Tutaj raz na jakiś czas będę je opisywać, wolę się jednak skupić na pozytywnych miejscach na kulinarnej mapie Krakowa.

Zdjęcie pochodzi ze strony
pizzerii trzy papryczki
Zacznę od miejsca znanego aczkolwiek uroczego. Niedaleko zgiełku rynku przy ulicy Poselskiej mieści się niewielka pizzeria, której ogród - podwórko pomiędzy kamienicami z kilkunastoma stolikami wprawia klientów w uroczy błogostan. Soczysta zieleń i stare mury idealnie się komponują. W klasyfikacji restauracyjnych i knajpianych podwórek w Krakowie to jak na mój gust powinno znajdować się przynajmniej w pierwszej dziesiątce. Pizza smaczna, a zwłaszcza jej cienkie ciasto.

Słyszałam kiedyś o restauratorze który miał w swoim lokalu bogatą kartę win, a w piwnicy zaledwie Sofie. Mimo iż klienci płacili słono za kieliszek dostawali niedrogie wino. Podobno restaurator robił to dla dobra klientów, którzy dobrego wina docenić nie potrafią, a tak mają złudzenie luksusu i smak który dla przeciętnego podniebienia jest akceptowalny. Takich praktyk oczywiście nie popieram, nie lubię być oszukiwana, nawet jeśli w założeniu oszustwo to jest dla mojego dobra. Doceniam więc to że w Trzech Papryczkach zamiast anchois nie dostaniesz sardynek.

Rachunek nie przyprawia o zawał (cena pizzy waha się między 18-28 zł. w zależności od dodatków). Jak dla mnie pizza ta wystarcza na lekki, letni, leniwy obiad dla dwóch osób.

-

Related Posts with Thumbnails